poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Rozdział 1. Biały kitel wśród insektów

- Mam to - szepnął starszy mężczyzna, otwierając szerzej oczy. Uniósł kartkę wyżej  i przyjrzał jej się bliżej, mrużąc powieki. - Tak! To to! - zawołał uradowany i odtańczył szybko taniec radości, zrzucając przy każdym machnięciu jakiś przedmiot na ziemię.
Doktor Falk nie był tak szczęśliwy od... właściwie nigdy. Zawsze postrzegał swoje życie jako wieczne zmagania z własnymi ograniczeniami, a musicie wiedzieć, że doktor ograniczeń nienawidził. Kiedy więc po trzydziestu latach pracy odkrył w końcu formułę na stworzenie kamienia filozoficznego, wręcz nie mógł w to uwierzyć. Jego ciało stało się jakby lżejsze, na wysuszonej i pomarszczonej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a małe oczy błyszczały z podekscytowania. W końcu, trochę ochłonąwszy, odetchnął głęboko i zebrał wszystkie papiery w jedną stertę, ołówki i długopisy ułożył równolegle do krawędzi biurka, lampę poprawił, by wyginała się dokładnie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, a na koniec wygładził swój nieskazitelnie czysty kitel. Nawet się wyprostował, po raz pierwszy od paru miesięcy. Ba, przeciągnął jak kot! Nucąc pod nosem, włożył idealnie ułożone papiery do szuflady, zamknął ją na trzy zamki i wyszedł z gabinetu, zmieniając melodię.
- Falk? - usłyszał za sobą nagle czyiś głos.
Doktor uśmiechnął się nerwowo i obrócił, składając dłonie.
- Doustier! Dzień dobry, witaj, witaj... - Falk zmarszczył brwi, zachodząc w głowę, co powiedział w tym zdaniu nie tak.
- Widzę cię po raz pierwszy od... chyba trzech miesięcy! - powiedział Doustier, staruszek o kruczoczarnych włosach, których Falk zawsze mu zazdrościł.
- No widzisz, widzisz, tak to jest... No tak jest... - mruczał doktor, kiwając głową i zacierając ręce.
- Skończyłeś nareszcie te swoje eksperymenty? Powinniśmy to uczcić. Jutro...
- O!
Falk uniósł palec, a Doustier zamilkł.
- Tak?
- Słyszałeś?
- Co?
- O! Znowu. - Wskazał machnięciem ręki korytarz na prawo od niego. - Ktoś mnie woła, muszę iść. - I już go niemal nie było, wystawił tylko głowę zza ściany, by powiedzieć: - Miło było, wiesz, rozmawiać, Doustier.
Ruszył szybko dalej, nim panu, za którym zdecydowanie nie przepadał, wpadłby do głowy pomysł pójścia za nim. Doktor westchnął po drodze jeszcze ze trzy razy, nim zaczął znów nucić. Nikt więcej go nie zaczepił, ale każdy się za nim oglądał ze zdziwieniem. Mężczyzna czerpał z tego pewną satysfakcję.
W końcu stanął przed drzwiami głównymi, które dzieliły jego idealny, nieskazitelny świat białych kafelków i ścian Instytutu Wynalazczości w Dahwie od świata brudnego, pełnego zarazków,  szelm i ludzi umierających wśród tych wszystkich mechanizmów, które powinny ich ratować. Mechanika bardzo się rozwinęła przez ostatnie stulecia, zostawiając medycynę daleko w tyle. Mimo że ludzie padają jak muchy, świat wciąż jest przeludniony. Natura została niemal zupełnie wyniszczona i wyeksploatowana. Lasy, pola czy łąki to teraz rzadki widok.
Falk nie przekroczył tego progu od lat czterdziestu. Gdy sięgał po klamkę, ręka mu drżała; zebrał się jednak na naciśnięcie jej i szybko zrobił dwa kroki do przodu, nim by się rozmyślił.
Natychmiast uderzyła go fala ciepła i smrodu, od którego aż się zatoczył i niemal biegiem wrócił do swojego gabinetu. Oparł się o zamknięte już z powrotem drzwi, ale nie zawrócił. Odruchowo przestał oddychać. Przypomniał sobie już, dlaczego nie opuszczał Instytutu. Zasłoniwszy nos dłonią, począł robić płytkie wdechy i wydechy. Przełknął parę razy ślinę. Im dłużej patrzył na to, co było przed nim, tym bardziej się garbił.
Przez szeroką, wydeptaną ulicę przelewały się tłumy ludzi, przez które próbował się przebić samochód. Niemal wszyscy mieli na sobie znoszone ubrania w ziemistych kolorach. Pod ścianami rozpadających się budynków leżeli lub siedzieli chorzy, pijani lub martwi. Obok tych ostatnich kręciły się szczury, nie wywołując u mijających ich dziewcząt nawet pisku. Czarne gryzonie, wielkości małego domowego kotka, o czerwonych ślepiach, ruszały swoimi różowymi ogonami, węsząc coś w powietrzu.
Doktor przygryzł wargę i zbierając w sobie resztki odwagi, wkroczył w tłum. Próbował skierować się do głównego placu w mieście, gdzie niemal codziennie handlował młody kupiec, najlepiej poinformowany o wszystkim i wszystkich. Nim jednak zdążył choć przejść metr, tłum go porwał ze sobą. Falk spanikował, zrobiło mu się niedobrze, każdy go potrącał, uderzał łokciem albo jakimś tobołem. W końcu prześlizgnął się pod rękoma jakiejś zakochanej pary, ale znalazł się już kawał dalej.
Dotarcie do placu zajęło mu dobrą godzinę, natomiast powinno - kwadrans. Specjalnie to obliczył, nim wyszedł z gabinetu. Z jego zwyczajną prędkością chodzenia i drogą, jaką miał do przebycia, zajęłoby mu to piętnaście minut. Czas tutaj płynie inaczej, pomyślał, rozglądając się na boki za kupcem.
Doktor musiał znaleźć młodych, zdrowych ludzi, by dostarczyli oni jego listy pewnym osobom, a nie mógł tego powierzyć byle komu. Poza tym potrzebował kilka materiałów, które można dostać jedynie poza miastem. Podróżowanie w tych czasach jest niemal sportem ekstremalnym, więc musiał mieć pewność, że osoby, którym powierzy to zadanie - oczywiście z sowitym wynagrodzeniem - nie zginą po drodze. W końcu ważyły się losy ludzkości.
Próbując wspiąć się na schody, prowadzące do niedziałającej fontanny, potknął się o stopień i o mało nie rozbił głowy o kamień. Ze zdziwieniem wypisanym na twarzy usiadł i spojrzał przed siebie. Wszystko było rozmazane. Nagle ulicami pełzały robaki, a nie ludzie. Brązowe, hałaśliwe robaki. Doktor przymrużył oczy. Kontury minimalnie się wyostrzyły, ale wciąż widział insekty. Najwyraźniej zgubił w tłumie okulary. Zerknął w dół i aż się złapał za głowę.
Jego kitel! Cały brudny!
- Witam pana, jaki piękny dziś dzień, czyż nie? Słońce praży bardziej niż wczoraj, rozgrzewając wszystkie serca...
Falk uniósł głowę, gdy padł na niego ogromny cień wysokiego chłopaka. Czarne oczy wpatrywały się w niego w oczekiwaniu na jakąś odpowiedź. Wtedy doktor spojrzał, w co jest on ubrany i zerwał się na równe nogi. Wprawdzie nie wychodził z Instytutu tyle lat, ale mniej więcej z tym, co się działo w mieście, był na bieżąco. Udało mu się więc rozpoznać "płaszcz tysiąca i jednej kieszeni", jedyny taki w Dahwie; krążyły plotki, że jego kieszenie są bez dna i mieści się tam wszystko. Należał do najlepszego kupca, Shermana.
- Pan Sherman? - zapytał doktor, ściskając go za ramiona.
- Zaraz "pan" - roześmiał się chłopak, unosząc brew. - Czyżbym był szukany?
- Tak, tak, panie Sherman, właśnie tak... - mruczał Falk, jakby pośrednio do siebie. - Chciałbym, wie pan, na osobności porozmawiać... To sprawa wielkiej wagi...
- Rozumiem - odparł Sherman, wyrywając się z uścisku i poważniejąc. - Proszę za mną, panie...? - Cisza. - Jeśli mogę spytać...?
- Tak? - zapytał roztargniony mężczyzna, idąc tak blisko kupca, że deptał mu po piętach. Za bardzo się bał, że znów zostanie porwany przez tłum.
- To tutaj. - Gestem zaprosił go do środka.
Doktor wkroczył do małego mieszkanka, w którym panowała ciemność. Rozpraszała ją jedynie lekko świeca, paląca się drobnym płomieniem na stole. Wraz z krzesłami tworzył on jedyne umeblowanie w tym pomieszczeniu.
- Tutaj pan, panie Sherman, mieszka? - zadziwił się Falk, siadając. - A gdzież pan śpi?
- Tutaj? - parsknął kupiec. - Nie, proszę pana. Nie mieszkam tutaj. - Przyjrzał się starszemu mężczyźnie. Nigdy dotąd ktoś taki nie załatwiał z nim interesów, był więc niezmiernie ciekaw, czym on różnił się od reszty mózgowców. Bo że należy do tej grupy, Sherman nie miał wątpliwości. - Więc... Co pana sprowadza, panie...?
- Falk, jestem doktor Falk, z Instytutu...
- Wynalazczości, oczywiście, tak. Teraz skojarzyłem. Słyszałem o panu.
Falk wyprostował się lekko.
- Ach, tak? Doprawdy? - Wygładził swój kitel i na chwilę zamilkł, pławiąc się w tym nieświadomym komplemencie. - Ale, panie Shermanie, bo ja mam sprawę wagi światowej... Otóż, widzi pan, ale to musi zostać między nami. Gdyby ktoś się o tym dowiedział...
- Rozumiem. - Uśmiechnął się chłopak. Usiadł tak daleko od stołu, że jego karmelowa karnacja zlewała się z wszechotaczającą ciemnością. Tym bardziej, że doktor nie miał okularów. - Cóż to za sprawa?
Doktor otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Zaczął stukać palcami o stół.
- To kamień, panie Sherman, widzi pan, kamień...
- Kamień? - powtórzył kupiec, unosząc obie brwi. - Faktycznie sprawa wielkiej wagi. - Uśmiechnął się krzywo.
- Tak, ale nie byle jaki kamień... - Falk odetchnął. Nie miał wyjścia, musiał mu zdradzić sekret. Bez tego nie poradzi sobie ze znalezieniem odpowiedniej grupy. - Ten kamień mógłby uleczyć wszystkie choroby świata.
Na te słowa Sherman nachylił się do stołu i oparł łokcie o blat. W świetle świecy doktor widział, jak jego smoliście czarne oczy błyszczą z ciekawości. Ta reakcja znów go mile połechtała.
- Trzydzieści lat pracy... I stworzyłem ją, panie Sherman. Formułę kamienia filozoficznego.
Chłopak splótł dłonie.
- I dlaczego przyszedł pan z tym do mnie, panie Falk?
- Ponieważ potrzebuję pewnych materiałów, dostępnych daleko poza miastem, widzi pan? Chcę także dostarczyć bardzo, bardzo ważne listy i nie mogę tych zadań powierzyć byle komu, rozumie pan, panie Sherman?
- Oczywiście - odparł, błyskając zębami.
- Muszę znaleźć ludzi młodych, zdrowych, sprytnych, którzy poradzą sobie w tej trudnej podróży. Chcę, by pomógł mi pan ich znaleźć. Oczywiście, nagroda za wykonanie tych zadań jest bardzo, bardzo wysoka.
- A zaliczka?
- Zaliczka? - powtórzył zaskoczony doktor.
Po pięciu minutach dyskutowania o wartości zaliczki oraz całości wynagrodzenia, panowie uścisnęli sobie dłonie, a następnie wyszli na zewnątrz. Sherman objął ramieniem przygarbionego potwornie doktora i uśmiechnął się szeroko.
- A teraz przedstawię panu moich kandydatów, doktorze Falk.

7 komentarzy

  1. Pierwszy rozdział jest intrygujący (mam nadzieję, że z czasem dowiem się, w jaki sposób doktor wpadł na formułę Kamienia Filozoficznego - naturalne skojarzenie z Fullmetal Alchemist), bardzo ciekawa wizja świata, trochę niby steampunk; jednakże zastanawia mnie jedno - skoro listy od doktora Falka miały tak wielkie znaczenie dla ludzkości, czy aby na pewno zaufanie niemalże obcej osobie w kwestii przesyłania listów jak i samego wynalezienia Kamienia byłoby prawdopodobne? Może się to wyjaśni w następnych rozdziałach - dlatego jestem ciekawa tego, co będzie dalej. ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie była kwestia tego, czy ktoś jest obcy. Dla Falka wszyscy są obcy XD to po prostu kwestia tego, kto podoła zadaniu. Falk orientuje się dobrze jedynie w swoim laboratorium, więc w tej kwestii może zaufać tylko komuś, kto wie niemal wszystko o wszystkich, czyli Sherman. Wiadomo, pewne ryzyko może i w tym zawsze jest, ale najmniejsze ze wszystkich innych opcji .3.
      Reszty nie zdradzam, bo tak, wyjaśni się :D

      Usuń
  2. Bardzo ciekawie się zapowiada. Myślę, że tu zostanę ;p
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy pomysł, chociaż już nienowy ;). Dziwne, ale ten doktor bardzo kojarzy mi się z dr Mengelem (czy jak on miał na imię?) , w każdym razie z doktorami od nieludzkich eksperymentów. (Bardzo się pomyliłam? :))
    Mam tylko jedno zastrzeżenie , mianowicie czy zamiast "wszechotaczający" powinno być chyba "wszechobecny" lub "wszechogarniający".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wzorowałam na nikim doktorka, jeśli o to pytasz :P On jest zagadką, więc nic nie zdradzam :D

      Usuń
  4. Cześć! ;) Wpadłam, przeczytałam, a teraz pora na komentarz.
    Zacznę od tego, że historia zapowiada się naprawdę ciekawie! Od jakiegoś czasu uwielbiam wszystko, co można zaliczyć do tematyki apokalipsy, a tutaj w pewnym sensie mam z tym do czynienia. Nie wiem jeszcze, co dokładnie się tam stało, ale mega spodobał mi się ten „szalony” doktorek, wszystko wiedzący Sherman i ci wszyscy ludzie, którzy z jakiś względów są chorzy, umierający i… skojarzyli mi się z zombie :D
    Nie przemawia do mnie tylko nazwa „kamień filozoficzny”, bo aż za bardzo kojarzy mi się z Harrym Potterem, ale trudno. Ciekawa jestem, kogo Sherman zamierza polecić do tej misji i czy uda im się dotransportować ten list. Mam złe przeczucia, że polegną gdzieś w środku, ale wyprawa zapowiada się bardzo obiecująca. Gratuluję oryginalnego pomysłu i super (jak na razie ;D) wykonania.
    Pozdrawiam! I życze dużo weny;)
    Oraz zapraszam do siebie w wolnej chwili: sila-jest-we-mnie.blogspot.com
    Było by mi miło, gdybyś wpadła i oceniła ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) postaram się w wolnej chwili się zrewanżować :)

      Usuń

© Halucynowaa | WS | X X X