Doktor i kupiec stali przed budynkiem na ulicy
uważanej za należącą do artystów. W rzeczywistości była to po prostu okolica
bardziej kolorowa niż inne, a ludzie tutaj częściej chorowali psychicznie, niż
fizycznie. Niektóre z obrazków wymalowanych na ścianach, oknach, chodnikach i
murach potrafiły przerazić. Wykrzywione w agonii paszcze potworów, krwawe i
mroczne sceny świadczyły o tym, że osoby o wrażliwej duszy i oczach, które dostrzegały
więcej niż przeciętny człowiek, wariowały od świadomości tego, gdzie zaszedł
świat. Było parę przypadków wydłubywania sobie oczu czy znalezienie zagłodzonej
na śmierć osoby w jakimś ciemny schowku, bo próbowała ukryć się przed zatrutą
rzeczywistością.
Mówiło się, że to ulica wariatów.
Gdy podeszli do drzwi z zamiarem zapukania,
usłyszeli krzyki i zatrzymali się niepewnie. Trwało to jeszcze dwie minuty, aż
w końcu kupiec zabębnił pięścią. Rozległ się szloch i głośne kroki na schodach,
a potem drzwi otworzyły się nagle. W progu stanęła chuda dziewczyna średniego
wzrostu z roztrzepanymi orzechowymi włosami, jaśniejącymi ku końcom. Odgarnęła
z czoła zbłąkane kosmyki i wtedy zwróciła swoje matowe, ciemnozielone oczy na
sylwetkę przed nią. Uniosła brwi.
- To chyba jakiś żart – prychnęła i już zamykała
drzwi, ale Sherman zablokował je stopą.
- Przyprowadziłem doktora, który chciałby z tobą
porozmawiać w sprawie pracy.
- Pracy? – powtórzyła, zaciskając zęby. – Jakie to
szlachetne z twojej strony.
W tym momencie z cienia chłopaka wysunął się Falk.
- Potrzebuję pomocy, gwarantuję duże wynagrodzenie
– wydukał dokładnie to, co przekazał mu wcześniej kupiec.
Dziewczyna przez chwilę mierzyła się spojrzeniami
z czarnookim, aż w końcu pchnęła drzwi, stawiając wejście otworem i wróciła do
środka. Wskazała gościom jedyne dwa krzesła przy stole, a sama oparła się o
kuchenny blat. Wyjęła z leżącej na nim paczki papierosa, odpaliła go i
zaciągnęła się mocno, a potem powoli wypuściła z ust dym. Przyłożyła chłodną
dłoń do czoła. Doktor zakaszlał, dobitnie akcentując swoje oburzenie. Sherman
go uspokoił, poklepując po dłoni. Patrzył z zainteresowaniem na osobę, którą
widywał co tydzień w innym miejscu, z uśmiechem chodzącą po linach rozpiętych
między wysokimi budynkami, jeżdżącą na jednokołowcu, ze śmiechem żonglującą i
tańczącą z długimi wstęgami, a która teraz objawiła mu się jako wyniszczona,
posępna dziewczyna, zupełne przeciwieństwo znanej mu akrobatki Astrid.
- To o co chodzi? – zapytała, wzdychając.
- Zastanawiam się, czy trafiłem na pewno do
dobrego domu. – Chłopak oparł głowę na dłoni.
Astrid spojrzała na niego przeciągle i się
skrzywiła.
- Rozczarowany?
- Niezaskoczony – odparł. Na chwilę zapadła cisza.
– W każdym razie, doktor szuka osób, które dostarczą jego listy oraz zdobędą
pewne materiały. Jest to niezwykle ważna sprawa. Proponuje zapłatę wartości
twojego dziesięcioletniego zarobku pomnożonego... jakieś sześć razy? - Zerknął
pytająco na doktora, a ten skinął potwierdzająco.
- Wiesz, ile zarabiam? – Widząc uśmiech kupca,
odwzajemniła go, tylko w trochę bardziej jadowitym wydaniu. – Racja, głupie
pytanie. W końcu z tego żyjesz.
Nagle z góry rozbrzmiał głos:
- Mamy gości, Astrid?
Na dole zjawiła się dziewczyna z czarnymi,
kręconymi włosami. Miała na sobie mocno rozciągnięty i łatany w kilku miejscach
szary sweter, którego przydługie rękawy chowały jej dłonie, trzymające białego
pluszowego królika, choć nie była młodsza od współlokatorki. Sherman widział ją
tylko kilka razy. Wiedział, ze odpowiada za wszelkie kwestie techniczne i… że
jest chora psychicznie.
- Miałaś iść spać, Grace – odezwała się Astrid
suchym głosem.
Czarnowłosa przetarła mocno zaczerwienione oczy.
- Koc jest na dole – odpowiedziała na swoje
usprawiedliwienie, siadając na zdezelowanej kanapie i przykryła się równie
zdezelowanym kocykiem w kratę. Spojrzała na gości i nagle ją olśniło. – O, a to
nie jest ten chłopak, który sprzedał sekret naszego triku tamtym kuglarzom?
- Tak, Grace, to właśnie ten.
Niecałe pół roku temu te dwie dziewczyny,
zarabiające marne grosze na życie przez artystyczne występy, opracowały
sztuczkę, która wprawiała widzów w zdumienie i dużo chętniej niż normalnie
otwierali swoje portfele, portmonetki i sakiewki. Do ich miasta przybyła inna
trupa, która jednak żadnej konkurencji im nie robiła. Byli oni jak te wygasłe
gwiazdy, tylko że nie dało się ich już podziwiać z daleka, bo nawet wyglądem
się nie reprezentowali. Desperacja zawiodła ich do znanego kupca, który
handlował także wszelkimi informacjami. Między innymi wiedział też, na czym
polega nowa sztuczka dziewczyn. Podzielił się tą wiedzą z tamtą trupą za opłatą
i wtedy przez bardzo długi czas Astrid i Grace ledwo zarabiały tyle, by coś
jeść, a jak już, to drobne porcje.
- Ale wiesz, nie musisz się martwić – zwróciła się
do Shermana. – Astrid wymyśliła coś lepszego i dotąd jeszcze nikt tego nie
rozgryzł.
- Grace, zamknij się.
Czarnowłosa posłusznie zamilkła.
- Ta wyprawa nie jest warta swojej ceny. Gdzie
jest kruczek? To coś nielegalnego i mogą nas złapać psy? Czy może istnieje
ryzyko śmierci? Zakażenia?
- Droga jest trudna – przyznał doktor.
- Tak myślałam. Dziękuję, ale nie skorzystam z
waszej oferty. – Podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko. – Żegnam.
Mijając ją w progu, chłopak szepnął jej na ucho o
kamieniu. Ledwo stanął na zewnątrz, a dom zamknięto za nimi z hukiem. Falk
chciał iść dalej, ale kupiec go zatrzymał. Usiadł na kamiennych schodkach i
poklepał miejsce obok siebie, zachęcając doktora do pójścia w jego ślady.
- Wydaje mi się, że pani Astrid pana nienawidzi,
panie Sherman – zauważył doktor, poprawiając na nosie nową parę okularów,
sprawioną w prezencie przez „pana Shermana”.
- Nie ma co się dziwić.
- Przez to nie podejmie się tej pracy.
- Oo, o to proszę się nie martwić! – roześmiał się
chłopak. – Nic tak nie motywuje do przełamania niechęci, jak możliwość
zarobienia masy pieniędzy. Panna akrobatka zaraz się tu zjawi.
Grace obserwowała, przygryzając paznokieć, jak jej
przyjaciółka zsuwa się po drzwiach na podłogę, a potem patrzy na nią w
zamyśleniu. Często tak robiła, choć chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Jej
zdaniem, Astrid naginała w swoim umyśle czas, kiedy tak wlepiała wzrok w czyjeś
oczy, próbując wyczytać tylko sobie wiadome rzeczy. Myśli, że trwa to sekundy,
a tak naprawdę dużo dłużej. Czasami patrzyła na kogoś tak długo, dopóki nie
odwrócił wzroku. Grace jednak nigdy pod tym względem z nią nie przegrała.
- Dlaczego nie przyjęłaś tej pracy? – zapytała,
otulając się mocniej kocem.
- A mamy pewność, że to nie jakiś szwindel? –
zapytała, siadając na krześle. – Może chce mnie wrobić, żeby zarobić.
- Nie możesz patrzeć na to przez jego handel
informacjami, przecież to zupełnie co innego. – Grace położyła głowę na
poduszce. – Nie byłby tak szanowany, gdyby oszukiwał swoich wspólników. –
Widząc, że Astrid powoli się łamie, powiedziała z entuzjazmem: - Daj spokój,
będzie ciekawie. Zwiedzimy-
- My? – przerwała jej przyjaciółka. – Przecież ty
byś nie szła. Nie miałabym głowy jeszcze do tego, by pilnować każdego twojego
kroku, żebyś czasem się nie zagubiła czy wdepnęła w bagna. Nie mogę cię też
zostawić samej. – Podeszła do kuchni i nalała sobie szklanki wody z wielkiej
butli. Zakręciwszy ją, rzuciła ją na ziemię z hukiem, na co Grace aż
podskoczyła.
- Potrzebujemy tych pieniędzy. Zalegamy już za cztery
miesiące z mieszkaniem, a nowy trik pewnie lada dzień ktoś rozgryzie. – Nagle
wpadła na genialny pomysł. Zakradła się do Astrid i przytuliła do niej od tyłu.
– Poradzę sobie.
- Nie poradzisz.
- Poraaadzę – zanuciła, bujając się na boki.
- Tak? I co będziesz jadła?
- Zupę u pana Darkwood’a.
- Zgłupiałaś do reszty. Czemu miałby cię karmić za
darmo?
- Bo będę robiła lalki dla jego córki.
- Nie ufam mu.
- On ją bardzo kocha.
- Właśnie.
- Idź. – Popchnęła ją delikatnie ku drzwiom.
- Nie waż się później skarżyć. – Pogroziła jej
palcem i wybiegła z domu.
Myślała, że są już daleko stąd, ale oni czekali
cierpliwie na schodach, przez co omal na nich nie wpadła. Sherman odchylił
głowę i spojrzał na nią z bezczelnym uśmiechem. Doktor zerwał się i zaczął jej
dziękować. Nawet po chwili wahania podał jej rękę, którą uścisnęła.
- Jutro o świcie na placu głównym – przekazał jej
kupiec, po czym razem z Falkiem skierowali się do rozpadającego się baru trzy
ulice dalej. – Teraz czas na spotkanie z bliźniaczymi diabełkami – oznajmił,
zarzucając doktorowi ramię na szyję. – Dociekliwe, sprytne bestie.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, brać takie dzieci
na wyprawę – zaniepokoił się starszy pan. – Na pewno sobie poradzą?
- Panie Falk, nie załatwiałabym im tej pracy,
gdybym nie był przekonany, że sobie poradzą, i to lepiej, niż większość
starszych od nich.
Musieli przeciąć najbiedniejszą okolicę, zwaną
„Umieralnią”. Przeszli z jednej ulicy na drugą przez wąski przesmyk między
budynkami. Falk natychmiast przyssał się do ramienia Shermana i zaczął drżeć na
całym ciele, jakby na widok, który ukazał mu się przed oczami, przeraził go
dogłębnie. Nigdy dotąd się w to miejsce nie zapuścił i teraz marzył, by ten
stan mógł tak pozostać. Natomiast kupiec wyglądał, jakby mu kto wbił sztylet pod
żebra.
Ludzie gnietli się tu tak gęsto, że stawali się
jedną, wielką masą, przylegającą do ziemi, ścian i przesuwającą się wciąż we
wszystkie strony. Panował tu zaduch i smród nie do zniesienia, atmosfera chorób
i śmierci unosiła się w powietrzu. Idąc, kopało się głowy, potykało o nogi,
deptało po rękach, które potrafiły złapać cię za łydkę; wtedy ktoś o
zapadniętych policzkach, wyniszczonej skórze i oczach czarnych ze zmęczenia
podnosił na ciebie swój cierpiętniczy wzrok, błagając o ratunek, którego nie jesteś
w stanie mu dać. Nawet jeśli masz przy sobie bochen chleba, wciskasz go tylko
głębiej pod pazuchę; gdybyś się podzielił z tym jednym człowiekiem, nagle
ciała, które uważałeś za martwe, podniosą się jak tamten, szarpiąc i ciągnąc
cię we wszystkie strony. Oddasz więcej chleba, a osoby wcześniej przyklejone do
ścian i ta wciąż przesuwająca się masa naprą na ciebie, zaczną walczyć między
sobą o każdy okruch, który rozrzucasz, aż w końcu obudzi się w nich bestialska
desperacja i przygniotą cię, póki nie odbiorą ci wszystkiego, co może mieć
jakąkolwiek wartość.
Musieli tylko przeciąć Umieralnię, przejść przez
kolejną szczelinę i już mieliby to piekło za sobą. Chcąc ją ominąć, nadłożyliby
sporo drogi, a Shermanowi się spieszyło, bo musiał złapać jeszcze mężczyznę,
który ciągle gdzieś wyjeżdżał. Obawiał się, że nie zdąży.
- Może powinniśmy iść inną drogą? – zapytał
doktor, rozglądając się z paniką.
- Zaraz będzie przejście – oznajmił chłopak
wypranym z emocji głosem.
Faktycznie miał rację. Nagle tłum zaczął się
rozstępować jak woda w płytkiej rzece, która napotkała ogromny głaz. Wyrwa w
masie w końcu pojawiła się przed nimi. Powodowała ją czwórka osób – mężczyzna w
wieku około trzydziestu pięciu lat, ubrany w solidnie wykonane, sznurowane
buty, spodnie z drogiego materiału, a także jasny płaszcz, ze zwisającym po
bokach niezawiązanym pasie. Na jego piersi, na białym swetrze, wyszyty miał
symbol „obiegowego lekarza” lub, jak go popularnie nazywano wśród ludu,
„zgonnika”. Symbol przedstawiał kulę ziemską, a na niej czerwony krzyż.
Człowiek ten chodził do domów najczęściej już tylko po to, aby potwierdzić
czyjąś śmierć i wypełnić w związku z tym odpowiednie akta. Co tydzień miał też
obowiązek „przeczyszczenia" Umieralni. Chodził wtedy z trójką mundurowych,
którzy pilnowali jego bezpieczeństwa i byli odpowiedzialni za usuwanie ciał. W
tych czasach wszystkie palono, a prochy najczęściej rozsypywano gdzieś lub
wyrzucano. Niewiele rodzin je odbierało, przeświadczone o tym, że nawet one
mogą przenieść na nich zarazki i wirusy.
Sherman pociągnął za sobą doktora, a mijając
zgonnika obaj skinęli mu głową z szacunkiem. Miał najbardziej niewdzięczny
zawód, a przy tym niezmiernie istotny. Mężczyzna spojrzał na nich pustym
wzrokiem i machnął ręką, przeganiając ich z tego miejsca. Poszli za jego niemą
radą i przeszli szybko następne dwie ulice, aż w końcu trafili do celu ich
podróży. W barze panowała wrzawa. Kupiec mrugnął do Falka i weszli do środka.
Zgonnik... Ciekawe słowo, nie powiem. Podoba mi się twój styl pisania. Nie robisz błędów (w każdym razie żadnego do tej pory nie zauważyłam xd), a sama fabuła bardzo wciąga. Ja wiem, że to dopiero początek, ale już jestem przekonana, że będę z niecierpliwością wyczekiwać każdego kolejnego rozdziału ;3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam~
Haha, nie jestem dobra w wymyślaniu nowych słów x'D dziękuję bardzo i cieszę się, że ci się podoba <3 Już za chwilę akcja nabierze tempa :)
Usuńsuper:)
OdpowiedzUsuńAstrid wydaje się być intrygującą postacią (czy tylko ja wyobrażam ją sobie jako rudą piękność? xD) . Coś czuję, że chyba wezmą tą pracę ;)
OdpowiedzUsuńA to ciekawe, ludzie raczej bardziej lubią Grace :D rudy pewnie by też Astrid pasował :P chociaż może mieć na taki kolor za ciemną karnację .3.
OdpowiedzUsuń