Agoniczny jęk poderwał natychmiast Astrid z fotela.
Jej zaćmiony jeszcze umysł był przeświadczony, że to znowu się dzieje. Serce na krótką chwilę zamarło, chociaż
powinno się już do tego przyzwyczaić.
Ale do niektórych rzeczy się nie da.
- Grace? Grace? – wołała przyciszonym głosem, po
omacku idąc w stronę łóżka, gdzie spała czarnowłosa, jednak gdy złapała ją za
rękę i zobaczyła szare oczy błyszczące strachem, zrozumiała, że to nie atak.
To nie ona krzyczała.
- Will? Will, cicho, spokojnie, ćśś… - To Nancy
niezgrabnie głaskała brata po policzku, ale ten ją co chwilę odtrącał, kuląc
się i jęcząc.
- Co się dzieje? – zapytał Sherman, podchodząc w
tym samym momencie, co Dan.
- Boli… - wył chłopiec, trzymając się za lewą
połowę twarzy.
- Uderzyłeś się?
- Nie…
- Pokaż to.
Łowca złapał go za nadgarstek, na co młody
odskoczył jak poparzony. Sherman wywrócił oczami, kazał mu usiąść z powrotem na
krześle, a sam przysiadł na brzegu łóżka i skinął na Willa. Ten odsłonił oko:
spojrzała na nich czerwona tęczówka tonąca w szkarłatnych łzach, które po
policzku rozmazał brunet. Wszyscy zamarli, a na ich twarzach odmalował się szok
i strach. Nawet Sherman, który przecież słyszał już wcześniej o tej anomalii,
był zaskoczony, widząc to w tej chwili. Chłopiec natomiast zobaczył przed sobą
wykrzywione twarze, na których cień błądził wśród księżycowego światła i po raz
kolejny w swoim krótkim życiu poczuł się jak ostatni śmieć. Chciał uciec od
nich, ale jakiś suchy, ostry głos szeptał mu okropne rzeczy, od których
rozbolała go głowa. Próbował go uciszyć, ale jednocześnie chłonął każde słowo,
każdy wyraz rył mu się w pamięci ognistymi literami. Stamtąd ciepło rozeszło
się na resztę jego ciała, zaczęło płonąć, czuł się, jakby wypalało go słońce na
pustyni, a przeklęte oko szczypało, jakby ktoś drapał mu gałkę paznokciami.
I nagle wszystko się skończyło. Słońce zaszło, a
zastąpił je na powrót nocny chłód, głos ucichł i zapanowała cisza tak głęboka,
że mógł usłyszeć krew pulsującą w żyłach, czuł też wyraźnie swoje serce bijące
nierównym, przyspieszonym rytmem i tępe pulsowanie w głowie.
Chude ręce otoczyły go i przytuliły do piersi, ale
nie była to Nancy. Grace głaskała go delikatnie po włosach, szepcząc
uspokajająco. Jej czarne loki muskały go lekko. Unosił się i opadał z każdym
jej pojedynczym oddechem. W pierwszej chwili tak go to zaskoczyło, że zupełnie
zamarł. Dopiero po chwili jego ramionami wstrząsnął zduszony w środku płacz.
Astrid dała kupcowi szmatkę, żeby wtarł twarz
Willa, a sama odciągnęła blondynkę na bok.
- Co się właśnie stało?
Nancy wykrzywiła usta w podkówkę.
- Infekcja, koszmar, nie wiem… Wydarzyło to się do
tej pory tylko raz – tłumaczyła niepewnie.
- Czemu tylko to jedno oko?
- Nie wiem!
- Tobie to się nigdy nie przydarzyło? – wypytywała
dalej.
- Nie – jęknęła dziewczyna – Wtedy nie krzyczał,
że mu gorąco, wtedy było mu zimno…
Akrobatka położyła jej dłoń na ramieniu i ścisnęła
delikatnie.
- Już dobrze, nic mu nie jest.
Kiedy po paru godzinach snu wstali rano, chłopiec
już czuł się zupełnie dobrze. Chociaż wciąż swędziało go oko i ciągle próbował
je drapać – za co dostawał po łapach od tego, kto był akurat najbliżej – to nic
więcej się z nim nie działo. Mogli więc spokojnie obrać kolejny cel, który
okazał się być ostatnim. Daleko u stóp gór Mnisich w małej wiosce mieli
odnaleźć „poważanego i wielce dystyngowanego” profesora, którego podane mieli
tylko przezwisko – Czarny Kieł. Bliźnięta parsknęły śmiechem, gdy Sherman im to
oznajmiał.
- Pewnie ma czarne, zepsute zęby – chichotały,
wyobrażając sobie siwego starca z czarnym uśmiechem.
Pod listem skrył się kawałek papieru, gdzie w
punktach zapisano kolejne materiały do zdobycia, a potem małym druczkiem
zapisane okolice występowania i wygląd. Nazwy roślin nie mówiły nic nikomu
oprócz Dana. A przynajmniej tak wnioskowali po jego minie, która – jak cała
jego mimika – nie była łatwa do odczytania. Z ulgą opuścili w końcu Alases i
skierowali się w stronę niezamieszkałych terenów bagiennych. Tam mieli zebrać
szare liście trupioszatki, według opisu Falka mającej białe listki i czarne
kwiaty śmierdzące zgnilizną.
- Nie moglibyśmy pozbierać fiołków? Albo
stokrotek? – mruczała pod nosem Astrid, krzywiąc się na myśl, że kwiat może
śmierdzieć jak Umieralnia w mieście.
Przez te parę długich dni podróży omijali miasta,
chyba że głód doskwierał im do tego stopnia, że musieli zajść na normalny
posiłek. Grace zaprzyjaźniła się z bliźniętami. Wydawała się być szczęśliwa z
faktu, iż w końcu to ona może się kimś zaopiekować, a nie ją niańczono –
chociaż ta „opieka” to raczej kwestia sporna. Towarzyszyła im przy różnych
grach i bez znaczenia jak bardzo się starała, praktycznie nigdy nie udawało jej
się wygrać, dwa chochliki zawsze ją przechytrzały. Bardzo dużo rozmawiała też z
Shermanem, czasem głośno i otwarcie przy wszystkich, a czasami cichutko, gdzieś
na uboczu siedzieli pochyleni do siebie i dyskutowali zawzięcie. Astrid często
zostawała sama z Danielem, milczącym i surowym jak kamienny posąg. Obserwowała
go uważnie, zaciekawiona jego osobą – jak zresztą mniej lub więcej każdy, kto
coś o nim choćby słyszał. Patrzyła, jak z wprawą oprawia złapane zwierzęta,
przy czym ręka mu nawet nie zadrży; jak pustym wzrokiem wpatruje się gdzieś w
przestrzeń, co mu się dość często zdarzało. Kilka razy przechwycił jej
spojrzenie i okazało się, że jest nawet nie tyle drugą osobą, która potrafi
wytrzymać do remisu, ale wręcz pierwszą, która wygrywała. Piwne oczy zupełnie
nie krępowały się jej obserwacją, a nawet przeciwnie – rzucały jej wyzwanie,
przy tym z góry będąc przekonane o swoim zwycięstwie. Blizny i wielka postura
łowcy przestała ją po jakimś czasie wprawiać w niepokój, chociaż wciąż czuła
się w pobliżu niego nieswojo, ale oczy, ta para tęczówek barwy kory drzew, co
rosną stuleciami, o których czytała w książkach – one dawały jej poczucie bycia
nikim. Nie wobec niego, ale wszystkiego, co wokół.
Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy i Astrid w
to wierzyła. Dlatego zawsze tak intensywnie i z uwagą zagląda w nie ludziom.
Niektórych łatwo jest odczytać, wszystko widać jak na dłoni, kiedy kłamią,
kiedy się kłopoczą, kiedy udają. Są też wyjątki, zamknięte w sobie do tego
stopnia, że dziewczyna nie widzi nic. Dan do nich należał. Jedyne, czego była
pewna, to że skrywa coś niesamowicie interesującego i aż ją świerzbiło od chęci
poznania tej tajemnicy. Sherman widocznie czuł się tak samo, bo wiele razy
próbował podejść mężczyznę, ale z reguły niczego się nie dowiadywał.
Jeśli zaś chodzi o handlarza, dała sobie spokój z
ciągłymi próbami unikania rozmowy z nim – niepotrzebnie ją to męczyło, bo ten
zdawał się desperacko próbować naprawić swoje winy. Oczywiście stale się
pilnowała i analizowała, co mówiła, by czasami nie powiedzieć czegoś, dzięki
czemu miałby na nią haka. Podczas jednej z takich rozmów chłopak się w końcu
roześmiał. Astrid spojrzała na niego spode łba, nie mając pojęcia, o co mu
chodziło.
- Przepraszam, po prostu ta twoja pauza za każdym
razem, gdy mi odpowiadasz… - Uśmiechał się jeszcze chwilę, a potem jego czarne
jak węgiel oczy stały się poważne, choć kącik ust był wciąż lekko uniesiony w
górę. – Jeśli chcesz, mogę ci obiecać, że nie wykorzystam przeciw wam niczego,
co mi powiecie.
Zielonooka prychnęła.
- Tak, pewnie.
- Nie wierzysz mi? – zapytał, wyginając usta w
podkówkę.
- Dziwisz mi się? – odparła, skubiąc zadziorek od
paznokcia.
- Właściwie to nie – przyznał. – Ale powiem tak…
Czegokolwiek bym nie mówił, wszystko mogłoby być kłamstwem, ale dane komuś
słowo ma dla mnie największą w życiu wagę.
Dziewczyna zatrzymała się.
- W porządku. Obiecaj.
Sherman położył rękę na sercu.
- Przyrzekam, że niczego, co mi powiecie, nie
obrócę przeciw wam.
Stali tak dłuższą chwilę, mierząc się
spojrzeniami, dopóki Nancy ich nie zawołała.
- W takim razie ja też coś ci powiem. Największą w
życiu wagę ma dla mnie szczerość.
Wypowiedziawszy te gorzkie słowa odeszła od niego
parę kroków w przód. Kupiec wpatrywał się w jej plecy, dopóki nie doskoczyła do
niego Grace. Zaczęła mu opowiadać o tym, jak kiedyś miała gorączkę i Astrid się
nią świetnie opiekowała i martwiła tak bardzo; wiadomo, że w tych czasach
najmniejszy katar może być drogą na drugą stronę. Pamiętała każdy najmniejszy
szczegół – jakiego koloru dała jej koc, jak wielka była buteleczka z
lekarstwem, ile czasu zajęło zdobycie go… Chłopak słuchał tego z uśmiechem na
ustach.
- Niesamowicie jesteście zżyte, co? Musisz ją
bardzo kochać.
Dziewczyna potrząsnęła głową, jej czarne loki
zawirowały. Spojrzała gdzieś w bok swoimi szarymi oczami, potem pod nogi, aż
wspięła się na palce, by powiedzieć towarzyszowi coś na ucho. Ten otworzył
szeroko oczy i zaskoczony nic nie powiedział. Gdy szok minął, pogłaskał ją po
głowie. Odszepnął jej coś na ucho, na co ona odpowiedziała po prostu „wiem”.
Zbliżając się do bagien, bliźnięta zaczęły o czymś
zawzięcie dyskutować z Danielem. Wkrótce przekonali się, dlaczego. Trupioszatki
na pewno tutaj już nie znajdą – w opisie Falka napisane było, że rośnie ona w
korzeniach drzew, a te zostały wycięte co do jednego. Stali tak dłuższą chwilę,
patrząc z przygnębieniem na ten obraz dewastacji, odpychając od siebie
natarczywe i zdecydowanie niezbędne pytanie „i co teraz?”.
- Idziemy – powiedział cicho Dan. Jego głos
brzmiał jakoś inaczej.
- Gdzie?
- Do Mnisich Gór.
- Ale… - zaczął Will.
- Resztę na pewno zbierzemy po drodze.
Trupioszatkę mogą mieć w tej wiosce, gdzie mieszka ten cały „Czarny Kieł” –
przemawiał z jawną pogardą.
- Naprawdę nie lubisz naukowców, co? – zagadnęła
Nancy.
- Nie – odparł sucho. – Nienawidzę ich.
Stracili mnóstwo czasu. By dojść tutaj, musieli
nadłożyć drogi; gdyby wiedzieli wcześniej jak wygląda sytuacja, zaoszczędziliby
dwa dni.
- A jeśli nie będą jej mieli? – zapytała Grace.
- To nie będzie kamienia.
- Nie mów tak.
- Zawsze jesteś taki ponury i zgryźliwy. Samotność
cię nie męczy? – Mała blondynka nie dawała za wygraną. Szła za nim, stawiając
długie kroki.
- Nie. Tak jest o wiele wygodniej.
- Nie wierzę ci.
- Nie musisz. Jesteś dzieckiem, nic nie rozumiesz.
Zresztą to nawet nie od wieku zależy. Świat jest zepsuty od zarodka do
ostatniego tchnienia. Za późno na jakiekolwiek działania… - mruczał pod nosem
Daniel, a Sherman i Astrid nadstawiali uszu. – Niech wam doktorek powie, ile z
takich lasów jest w jego instytucie czy co to tam jest. A potem oczekuje, że z
martwej ziemi ktoś wydobędzie niezbędną dla niego roślinę. Błędne koło. A uważa
się przy tym za jakże wykształconego i mądrego.
- Kochasz lasy?
Łowca zatrzymał się i spojrzał w wielkie,
granatowe oko dziewczynki.
- Oczywiście. I przede wszystkim szanuję, jak
powinien każdy z nas. Natura daje nam życie, a my ją niszczymy. Przyznasz, że
przebywanie w towarzystwie samego siebie jest lepsze od bycia wśród ludzi,
którzy sami siebie pozbawiają życia, bo są tak głupi? Tak? Więc zamknijmy ten
temat i więcej go nie drążmy. – Ruszył żwawym krokiem dalej. – To i tak
bezsensowne.
Daleko za ich plecami zostały bagna i zgliszcza
piętrowego, niegdyś ładnego domu, gdzie panował spokój i porządek, dzięki
którym dawało się przeżyć biedę. W nim dawno temu mieszkał potomek starca,
którego Sherman poznał w Alases; oczywiście nikt z nich nie był tego świadom,
tak samo jak faktu, iż człowiek ten był głęboko wierzący, a przy tym szanowanym
za osiągnięcia doktorem, znanym ze swoich kontrowersyjnych przekonań. Podobno
idąc do miasta, zapomniał zgasić świeczki i po powrocie zmarł, próbując
odratować swoje badania. Podobno… Tak stracono wartościowego człowieka. Nie
pierwszego. I z pewnością nie ostatniego.
Zgrabnie jak zwykle. Treściwie jak zwykle. Ciekawi mnie ostatni akapit. Jestem pewna, że jeszcze do niego nawiążesz :).
OdpowiedzUsuńChyba zmieniłaś repertuar :D. Fajnie zgrywa się z tekstem, chociaż trochę utrudnia skupienie się na czytaniu. Wiesz, że właśnie Ty zainspirowałaś mnie do dodania muzyki u siebie? Dzięki za to, i dzięki za fajną historię.
Życzę Ci weny i powodzenia w dalszym pisaniu tej historii ;)
Dzięki wielkie ^^ nawiązanie będzie, ale dopiero w drugiej części :) (nie ukrywam, że zaczynając drugą część totalnie nie wiedziałam, co próbowałam wtedy z tego stworzyć XD). Myślałam, że już znikłaś!
UsuńOwszem, dodałam parę piosenek i ustawiłam trochę niższą głośność. Jakby przeszkadzało, to trzeba sobie ściszyć albo w ogóle zrobić pauzę, ja tak robię, kiedy czytam xD Do pisania z muzyką się przyzwyczaiłam, ale jak czytam, to ściszam :) Wybrałam klimatyczne perełki, których nie mam serca wyrzucić <3